wtorek, 27 sierpnia 2013

Porażka przyjaźni.

Jestem tu mała. Mała i samotna. Alone.
Za równy rok i tydzień wychodzę za mąż. Za mąż za faceta, którego kocham i nie wyobrażam sobie bez niego dalszego mojego życia. A pomyśleć idzie, że to uczucie (i on) spadły na mnie tak szybko i niespodziewanie jak P. ze stołka barowego. Więc wychodzę za niego za mąż, bo go kocham i wiem, że jest tą osobą, która mnie wesprze w najgorszej chwili i będzie motywować mnie zawsze do działania, a przede wszystkim, dlatego że wiem, że on również mnie kocha i jestem jego całym światem. Aczkolwiek nadal nie usprawiedliwia to to, że jestem tu sama, mała i samotna.
Wyprowadzając się te 50km od rodzinnego domu nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie aż tak odczuwalne. Odległość. Odległość od znajomych, rodziców, brata i przyjaciół (którzy tak apropo zweryfikowali się sami do grona neutralnych mieszkańców ziemi śląskiej). Żyjąc w swoim środowisku, zawsze wyobrażałam sobie, jak to będzie jak wyfrunę z gniazda. Niestety, zawsze w moich wyobrażeniach głupiutkiej nastolatki, wszystko kończyło się happy endem - każdy dzwonił, pytał się kiedy zawitam, ba płakał za mną!, tęsknił i wspominał... Dziś już niestety marzenia zastąpiła rzeczywistość - szara i okrutna. Nikt nie dzwoni, nikt nie tęskni, nie wspomina, ba! nawet nie płacze.
No cóż - czas wypić kolejny łyk piwa i przełknąć gorycz porażki - porażki przyjaźni, której kres w obecnych czasach jest zadawany poprzez "usunięcie ze znajomych z facebooka". Bam! I już nie jesteś w towarzystwie.
Cóż - jakie to żałosne i małostkowe. Niektórzy chyba nadal nie potrafią dorosnąć.



Google Website Translator Gadget